środa, 29 kwietnia 2020








Legendy Śląskie, to kategoria w której znajdziecie legendy odwołujące się
do polskiego dziedzictwa Śląska.  Nie mniej Legendy Śląskie tak jak inne elementy folkloru śląskiego są ważnym dziedzictwem polskiej tradycji i kultury ludowej. I tak jak legendy z innych regionów tak i te warte są zapoznania i zapamiętania. W dzisiejszym poście skupimy się na zgłębieniu wiedzy naszych rodzimych korzeni.  Zapraszamy do przeczytania Mysłowickiej Legendy oraz charakterystycznej legendy dla województwa śląskiego o Skarbniku - duchu kopalni. 




MYSŁOWICKA LEGENDA

 


Przed tysiącem lat, na terenie dzisiejszych ulic w Mysłowicach, szumiała puszcza pełna olbrzymich dębów, prastarych lip i modrzewiów (od nich to powstała nazwa sąsiedniego Modrzejowa). Miały one niezwykłą objętość i rozłożystość. W puszczach tych mieszkały niedźwiedzie, dziki, łosie, do wodopoju rzecznego dzisiejszej Przemszy, schodziły o zachodzie słońca stada saren i jeleni, w zaroślach nadrzecznych lęgły się bobry, zaś w Przemszy, szerszej wówczas, znajdowała się taka obfitość ryb, jakiej sobie teraz niepodobna wcale wyobrazić.

Pierwszą istotą ludzką, która się osiedliła, był mężczyzna zwany Myślimir. Zbudował sobie lepiankę na górze, na której dziś wznosi się zamek, i żył samotnie z oswojonym wilkiem, który towarzyszył jemu podczas łowów. Łożysko rzeki znacznie później zmieniło swój kierunek, gdzie dziś jest. Dawniej było koło samego Modrzejowa, a dzisiejszy wyciek to był jeden z nielicznych stawów. Kupcy niemieccy, wożący rzeką towary do Polan, tu się często zatrzymywali i tu warzyli sobie jadło, którego im dostarczał Myślimir, a oni mu za to hojnie płacili. Myślimir był olbrzymiego wzrostu i równie wielkiej siły. Był tak silny, że kładł żubra jednym ciosem swej pięści. Tak głosi przynajmniej podanie; ile w tem prawdy – trudno dociec. Pierwsi osiedleńcy przybywający od strony grodu Kraka, mieszkali przy dzisiejszej ulicy Kaczej i trudnili się polowaniem, połowem ryb, a w późniejszych czasach tkactwem, od czego powstała nazwa ulicy Tkaczej później zmienionej na Kaczą (!).

Na przyjmowanie gości, tak się sadzili - jak mówią akta – że nawet o gościnę nie trzeba było ich prosić, bo co z połowu ryb i zwierzyny zebrali, wszystkiem szczodrobliwie częstowali, sławiąc tego, kto marnotrawniejszy. Sławni byli ze swego doświadczenia w przebywaniu rzek. Napadnięci lub zaskoczeni przez nieprzyjaciela, chowali się pod powierzchnią wody, trzymając w ustach długie trzciny, wewnątrz puste. W ten sposób całemi godzinami oddychali.

Pierwsze ślady istnienia Mysłowic pochodzą z 1015, a więc 900 lat temu. Mysłowice były wówczas małą osadą. Życie Mysłowic skupiało się na wzgórzu, gdzie mieszkał ród Myślimira, od którego następców Mysławów wzięła się nazwa Mysłowic. Dalej, poza wzgórzem i osadą ciągnęły się lasy, które jednak pomału znikły, co w znacznej mierze stało się w XIII wieku. Bagnisk, na dzisiejszych ulicach: Pszczyńskiej, Krakowskiej, Słupnej i ku Szopienicom, oraz tu gdzie dzisiaj są Modrzejów, Niwka i pola Sosnowkie, było najwięcej. Na miejscu Skotnicy były urodzajne łąki, co świadczy sama dzisiejsza nazwa. Tam, gdzie teraz jest Szabelnia, szła rzeka i wpadała do Przemszy zwana Brednicą, prawdopodobnie mowa to o dzisiejszej Brynicy, którą też zwali Brodnicą, a która jak i Przemsza, w Późniejszych czasach zmieniła swe koryto. Owa Brodnica po drodze tworzyła liczne małe jeziorka, po których podobno jeszcze został dzisiejszy staw koło Bogucic.

Tu też stał młyn Macieja Kuźnicy. Jeszcze w 1817 roku jest zanotowanych 16 stawów, należących do dóbr Mysłowice, a leżących blisko Brodnicy i Przemszy. W okolicy Promenady były mokradła do nieprzebrnięcia: ślad jeszcze dzisiaj pozostał na łąkach obok Misji Francuskiej i boiska "06". Tylko tam gdzie była góra zamkowa i wkoło niej, oraz koło Roździenia i przy szosie Katowickiej rósł las jeszcze w roku 1615. Zwierzyna normalnie zawsze należała do księcia. Książęta utrzymywali specjalnie wojska myśliwskie. Rzeźnicy musieli dostarczać łbów bydlęcych dla psów i wątrób dla sokołów. Całe osady szły z przymusu na obławy. Wszędzie wspierani i podejmowani przeciągali myśliwi z psami, licznym arsenałem sieci, pęt, wideł, oszczepów, łuków przez kilkudziesięciomilowe puszcze. Pędzili oni życie swobodne, pełne przygód i powabu. Owoce trudów myśliwskich przynosiły wieloraki pożytek. Solona w beczkach lub wędzona zwierzyna wędrowała do Niemiec.

Szynki pobierano nieraz jako podatek. Niektóre opłaty sądowe opłacało się tylko w kożuchach, Wtenczas nie znano tu innej monety, jak główki popielic i kun, czyli tak zwane "łecki i mordki". To też tępiono zwierzynę masowo, aż ją wytrzebiono. Tak więc miejscowość stawała się coraz bardziej cywilizowana. Ludności przybywało z roku na rok, lasy ginęły pod ciosami siekier, teren miasta rozrastał się. Później miasto już rzemieślników i kupców, stało się centrum handlowym położonym na skrzyżowaniu dróg lądowej i wodnej.


Skarbnik - duch kopalni

Dawno temu wielu górników pracowało w śląskich kopalniach węgla. Była to praca niezwykle ciężka. Górnicy całymi dniami odłupywali węgiel kilofami, a potem ładowali go do wagoników, by wreszcie wypchać je na górę.

Kopalnie były też niebezpieczne. Często bowiem zdarzało się, że ze ściany odłupało się zbyt wiele węgla, który zasypywał górników. Nie raz gasło też światło i górnicy gubili się w plątaninie starych korytarzy. Wtedy właśnie pojawiał się Skarbnik - dobry duch kopalni.

Można go było spotkać we wszystkich kopalniach. Zawsze miał postać brodatego sztygiera palącego fajkę, z małym kilofem w dłoni i świeczką przymocowaną do opaski na czole. Ostrzegał górników przed niebezpieczeństwami i pomagał im w razie potrzeby. Jednak tylko ludzie dobrzy i pracowici nie musieli obawiać się Skarbnika. Oszuści i obiboki nie mogli liczyć na jego przychylność.

Pewnego razu głównego sztygiera kopalni poproszono o przyjęcie do pracy młodego chłopca. Jego ojciec zmarł, a matka nie była w stanie sama wyżywić licznego rodzeństwa chłopca. Sztygier długo się opierał, twierdząc, że chłopiec sobie nie poradzi. Gdy w końcu się zgodził, postawił jeden warunek - chłopiec musi pracować tak samo jak starsi górnicy i wywozić na górę tyle samo węgla. Jeśli sobie poradzi przez tydzień, zostanie przyjęty do pracy na stałe.

Już pierwszego dnia młodzieniec wiedział, że sobie nie poradzi. Już miał pójść do sztygiera i powiedzieć, że rezygnuje, gdy nagle obok niego pojawił się starszy górnik.
- Co cię trapi, chłopcze? - zapytał, widząc jego zatroskaną minę.
Gdy chłopiec opowiedział mu całą historię, górnik rzekł:
- Pomogę ci, ale musisz równo dzielić się ze mną zapłatą, jaką otrzymasz za pracę.
- Zgoda - odparł chłopiec. 

I tak dzień w dzień starszy górnik przychodził do chłopca i pomagał mu odłupywać węgiel, a potem ładować go do wagoników. Po tygodniu zdumiony sztygier przyjął chłopca na stałe i wypłacił mu umówioną kwotę.

Starszy górnik już czekał na chłopca na dole. 
- Przyszedłem po swoją część - powiedział.
- Zatrzymam dla siebie tylko tyle, ile sam zarobiłem. Cała reszta pieniędzy jest dla ciebie. Dziękuję za pomoc - odparł chłopiec, podając mu woreczek pełen monet.
Wtedy górnik roześmiał się serdecznie i przyjął prawdziwą postać. Przed chłopcem stał duch kopalni we własnej osobie.
- Zatrzymaj wszystkie pieniądze, chłopcze - powiedział Skarbnik. - I zawsze bądź taki uczciwy.
Po tych słowach zniknął.

Skarbnika najczęściej spotykano w śląskich kopalniach węgla, ale podobno pojawiał się też w wielickiej kopalni soli.